Z niejasnych dla mnie przyczyn klasyczne piwa sesyjne są u nas wciąż rzadkością. Na całym świecie trend jest jasny – konsumenci poszukują coraz częściej piw o niższym woltażu, przy których można z przyjemnością spędzić czas i zrelaksować, nie odczuwając skutków nadmiernego spożycia alkoholu.
Cel ten można osiągnąć na wiele różnych sposobów, albo to sięgając do styli mniej popularnych, charakteryzujących się niższą zawartością alkoholu (dobrymi przykładami są Goese, Kölsch czy też Berliner Weisse), albo warząc pramatkę koncepcji sesyjności 😉 , czyli Session IPA.
Skąd mniejsza podaż piw tego typu? Powodów jest wiele – od specyfiki naszego specjalistycznego rynku kraftowego, który wciąż preferuje piwa ciężkie, złożone, o wysokim balingu, po prosty fakt, że takie piwo po prostu dużo trudniej uwarzyć. Mniej “treściwa” brzeczka nastawna powoduje konieczność wzniesienia się na wyżyny kunsztu piwowarskiego i często wymaga nieortodoksyjnego potraktowania danego stylu w celu uniknięcia wrażenia wodnistości i pustki w “ciele” gotowego produktu. Generalnie rzecz biorąc, piwa o niskiej zawartości alkoholu nie są u nas jeszcze tak doceniane jak style wysokoalkoholowe, a dobre piwa typowo sesyjne można było jeszcze niedawno policzyć na palcach jednej ręki.
Dla mnie osobiście absolutnymi mistrzami tego stylu są browary kalifornijskie, aczkolwiek należy pamiętać, że w ich przypadku nie wszystko co ma przybite pieczątkę sesyjności będzie takie w rozumieniu europejskiego konsumenta. Typowe IPA zza oceanu mają wyższą średnią zawartość alkoholu niż piwa warzone w Europie, stąd taki na przykład Karl Strauss Mosaic Sesion IPA (skądinąd rewelacyjne piwo, w szczególności w wersji serwowanej z kranu) ma 5.5% alko, co u nas kwalifikuje je jako pełnoprawne IPA.
Ciekawostka – ostatnio wpadł mi w oko prawdziwie sesyjny RIS od Golemów, 5.5% alko w zderzeniu z założenia mocnym procentowo stylem Russian Irish Stout szokuje, aczkolwiek ciężko o nazwanie tego wyznacznikiem nowego stylu, bo beczułką o pojemności 15 litrów ciężko świat zwojować 😉
El Líquido Dorado de Erizo* Sesión
El Líquido Dorado wyszło spod ręki piwnego jeża, czyli maczali w nim palce wyjątkowo sprawni piwowarzy z podwarszawskiego Browaru Artezan.
Nie bucha aromatem jak sesyjna ajpa uwarzona w słońcu Kalifornii (ach, te browary z San Diego…), nie rozbudza wszystkich zmysłów jak fenomenalna DDH DIPA ze Stu Mostów, ale będąc bardzo solidnym, przeskalowanym przedstawicielem gatunku IPA to zjeżone piwo spełnia jeden, podstawowy warunek, który z miejsca plasuje je na podium. Jest niesamowicie pijalne.
Nawet nie zauważyłem gdy zniknęła połowa szklanki, przy czym nie byłem nawet w stanie specjalnie powiedzieć, jakie wrażenia towarzyszyły mi podczas picia. Złoto w płynie po prostu doskonale ugasiło moje pragnienie, nie uruchamiając piwoświrniętych receptorów które to zwykle skłaniają mnie do rozkładania piwa na czynniki pierwsze. Bo to nie jest piwo do zachwycania się nim, to jest po prostu piwo do picia.
I bardzo dobrze, ponieważ piwo nie służy wyłącznie jako muza dla romantycznych przedstawicieli literatury neokraftowej, a sesyjny wypust Artezana o tym fantastycznie przypomina. Dziękuję. IPA z jeżem na kapslu ląduje obok gąsek od Jose jako pozycja obowiązkowa na nadchodzące upały.
* Erizo – hiszp. jeż
Tutaj możesz dodać swoje trzy grosze